Jego dotyk w tak wrażliwym miejscu wywołał dreszcz, który przepłynął przez całe moje ciało. Dotarliśmy do bramek i wtedy cofnął dłoń, pozostawiając poczucie dziwnej pustki. Zerknęłam na niego, starając się go rozszyfrować, ale chociaż patrzył wprost na mnie, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
ZŁY DOTYK - tymczasowy10842 - 18.06.2002 - Forum dyskusyjne gry filmy gra sprzęt fotografia PC online ZŁY DOTYK. BOLI PRZEZ CAŁE ŻYCIE. 18.06.2002. 17:23 [2]
Zły dotyk Polska Podobnie, jak wcześniejsze filmy niezależnego reżysera amerykańskiego, Gregga Arakiego, tak i ten obraz można określić mianem kontrowersyjnego i szokującego. Po raz kolejny autor rysuje tu portret "straconego pokolenia&" - skażonego złem, zagubionego i pozbawionego złudzeń.
6. Bezpieczny dotyk. Dobry dotyk sprawia, że czujesz się świetnie i jest to uczucie więzi, a zły dotyk wywołuje uczucie dyskomfortu i stresu. Ale niech twoje dziecko wie o pośrednim bezpiecznym dotyku, które może być złe, ale jest rzeczywiście konieczne.
Zły dotyk boli całe życie . en Mazos de Ostach. Nombre. Formato Temporada. Permitir multiples comandantes (Camarada) Etiquetas. Descripción. Default card grouping
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. Filmy Poczekalnia Rankingi Użytkownicy Zaloguj się Rejestracja 25 Zły dotyk boli przez całe życie- Rekalma społeczna wymaxiorowany przez 23 użytkowników i 2 gości 0 + - ! wamac godz. odpowiedz jesli chodzi o tortury to chyba tylko wieszanie za jaja 0 + - ! kris66pl godz. odpowiedz Kastracja? Zartujecie sobie? Takich to powini brac na tortury az sie wykrwawia sku..... je... Nie dobrze mi sie robi jak slysze o takich sprawach...To nie sa ludzi... 0 + - ! massivekilla godz. odpowiedz I to jest bardzo dobry pomysl!!! W kazdej chorobie leczy sie przyczyne, a przyczyna sa jaja!!! Wukastrowac Skur#$%#@a i wtedy do wiezienia... 0 + - ! tomasz71 godz. odpowiedz a na górze nad filmem reklama "11-letnia Julka w ciąży - co robić?" To się nazywa zbieg okoliczności 0 + - ! Rmx godz. odpowiedz racja pedofilia powinna byc tak karana wykastrowac pedofilow 0 + - ! medianews godz. odpowiedz Film daje do myślenia! a każdego pedofila od razu bym brał na kastrację! Podobne Maxiory Polecamy
Pisarze z prowincji mają dobrze. Rodzinne miasta same idą pod nóż, podkładają się pod pióro, prowokują do literackiego wyzyskania ich prowincjonalności. Kraków już dawno jest passé, Warszawa wymusza tendencyjność i oczywistość, chyba że ktoś się nazywa Sylwia Chutnik i potrafi sprowadzić warszawskość do opłotków. Zaś pisarzy z prowincji otacza literackość, która tylko czeka na swoją werbalizację. Mariusz Sieniewicz ma swój Olsztyn, Joanna Bator – Wałbrzych. Jedno z czołówki najbardziej przegranych miast. Zamknięte kopalnie, gigantyczne bezrobocie, w skrócie: syf, kiła i mogiła. W latach 90. dla mieszkańców Południowego Zachodu, Dolnego Śląska i okolic, tych, którzy potrafili w ogóle zlokalizować Wałbrzych na mapie – synonim biedy i braku perspektyw. A przy tym braku perspektyw, miasto z atrakcyjną historią. Słynny zamek Książ, całemu krajowi przedstawiony w cudownie wyestetyzowanej wersji przez Jerzego Hoffmana w superprodukcji Trędowata z 1976 roku. Słynna księżna Daisy, wżeniona w ród Hochbergów, odpowiedniczka uwielbianej do dziś Sissi, żony Franciszka Józefa, wysiedlona siłą z zamku Książ w 1943 roku przez hitlerowców, z którymi nigdy nie próbowała kolaborować. Tragiczna historia regionu w okresie II wojny światowej, kiedy to w okolicach Gór Sowich, Walimia i Wałbrzycha, czy raczej Waldenburga, naziści realizowali swój największy w Europie projekt górniczo-budowlany (akcja pod kryptonimem Riese). Tysiące podziemnych korytarzy, sztolni, gigantycznych bunkrów tworzonych od wspomnianego, przełomowego 1943 roku, kiedy już było wiadomo, że źle się działo w państwie, które nie było państwem duńskim. Tak, Wałbrzych to miasto o dużym potencjale narracyjnym. Bator chętnie i otwarcie przyznaje, że nie potrafi pisać o Warszawie. Bliżej jej do Wałbrzycha, z którego wyjechała w wieku lat osiemnastu. Trudno się dziwić – i że wyjechała, i że miasto pogranicza polsko-czeskiego wciąż jest jej bliższe niż stolica. Nawet jeśli, jak ujawnia w wywiadach, historię reporterki wracającej po latach do rodzinnego miasta pisała w Tokio. Również nie sposób się dziwić, że Wałbrzych z tak barwną historią wywołał w Bator tak silną potrzebę narracji. Warto się jednak zastanowić, ile konwencji i gatunków da się pomieścić w jednej powieści, nawet jeśli rozpisana jest – co przecież w literaturze najnowszej nieczęste – na grubo ponad pięciuset stronach. Bo czego tu nie ma? I dramat psychologiczny, i thriller sensacyjny, kryminał, powieść grozy, gotycyzm, umiarkowany romans, i bardzo aktualny komentarz społeczny. Mieszanie gatunków kojarzonych powszechnie z literaturą masową czy popularną stało się w ostatnich latach niemal stałym nurtem polskiej literatury. Wystarczy wspomnieć Krajewskiego, Świetlickiego, Tokarczuk i Witkowskiego, choć każde z nich robi to na swój idiosynkratyczny sposób. Bator w swojej wizji Festung Waldenburg łączy niemal wszystko, może wyłączając jedynie, a szkoda, kampowość Drwala. Psychologia to z pewnością najbardziej porywająca warstwa powieści. Bator tworzy fenomenalne portrety jednostkowe, raczy czytelników jednocześnie sutymi i wysmakowanymi opisami psychiki Alicji – głównej bohaterki, która do Wałbrzycha powraca po latach w roli dziennikarki przygotowującej reportaż na temat trójki zaginionych dzieci. Do najciekawszych postaci, które spotyka w mieście, należy Mariusz Waszkiewicz, lekko podstarzały dyrektor Domu Dziecka „Aniołek”, którego podopieczna należy do grona poszukiwanych dzieci. Niby powinien irytować swoiście sarmacką rubasznością, patriarchalizmem i zapędem do szabelki. A jednak poraża autentycznością, szczerością i łzami zagubionego człowieka, lejącymi się wprost do kieliszka po polskiej wódce. Mimo skrajnie konserwatywnych poglądów i skłonności do ulegania teoriom spiskowym, które wszelkie nieszczęścia Wałbrzycha wiążą z podstępami tajnej, antypolskiej organizacji „Mossadam Hussain”, rozczula również postać ciepłej Zofii Sochy, babci zaginionego chłopca. Wreszcie: nie sposób przejść obojętnie obok kreacji transseksualnej bibliotekarki Celestyny („z domu”: Czesława). We wspomnieniach Alicji pojawia się urocza, queerowa scena z dzieciństwa, kiedy bohaterka i Czesio spotkali się w szkolnej szatni przed balem przebierańców. Alicja miała ze sobą strój księżniczki, choć zamkniętej i izolującej się od rówieśników dziewczynce daleko było do podobnie konwencjonalnych i popularnych marzeń. Czesio natomiast został przez matkę, amatorkę starych, sentymentalnych filmów amerykańskich, zaopatrzony w strój Rudolfa Valentino. Dzieci, wybitnie nieusatysfakcjonowane kreacjami wymyślonymi przez rodziców, postanowiły się zamienić. O ile portrety jednostkowe wychodzą Bator fenomenalnie, o tyle łączenie pojedynczości we wspólnotę trąci biało-czarną tendencyjnością. Reporterka skupia wokół siebie walczącą po stronie „dobra” kompanię, która nie tworzy zbyt barwnej psychologicznie „drużyny pierścienia”, a to ze względu na zbyt jednoznaczne skontrastowanie jej z „ciemnymi” mocami. Główny problem w tym, że – przechodząc od warstwy personae dramatis do samej akcji dramatu – potykamy się o dziesiątki nagromadzonych w obszernej, multigatunkowej powieści klisz (pop)kulturowych i filmowych. Reporterka przyjeżdża do Wałbrzycha z pozornym dystansem wobec własnej (już na starcie trudnej, a na dodatek komplikującej się wraz z każdą kolejną stroną) historii rodzinnej oraz interesującej ją zagadki kryminalnej. I, jak nietrudno się domyślić, stopniowo angażuje się w obie z powyższych, tropiąc tajemnicę śmierci siostry, odkrywając traumatyczne historie sięgające II wojny światowej i wcielając się w rolę detektywa poszukującego porwanych dzieci. Dramat rodzinny (czemu trudno się dziwić, bo z natury nie podlega tak łatwo schematom) wypada w tym zestawieniu znacznie bardziej przekonująco. Mimo że naszpikowany jest tematami, o których nie wystarczy powiedzieć prosto, że łamią społeczne tabu. Walka dobra ze złem nie przekonuje. Zwłaszcza że ciemna strona mocy charakteryzowana jest przy pomocy egzaltowanych metafor i obrazów stworzonych przez fantazję siostry Alicji, Ewy. Zło, oprócz tego, że klasycznie czai się za każdym rogiem, reprezentowane jest przez figurę „kotojadów” i ujawnia się (między innymi, ale i przede wszystkim) w przemocy wobec zwierząt. Tokarczuk opisała to trafniej i dobitniej. „Kotojady” są enigmatycznymi stworzeniami (?), które nie mają oczu, tylko usta, nos i żółte włosy, dostają się jak wirus do organizmu człowieka, rozpleniając w nim zło. Tacy dementorzy, względnie Tolkienowskie nazgûle, z którymi walczą „kociary”, jak skromna grupka uczniów Hogwartu poświęcająca się na rzecz niesienia pomocy zwierzętom. Walka ta rozgrywa się na tle radykalnych nastrojów w mieście, związanych ze śmiercią „proroka” Jana Kołka, któremu w biedaszybie ukazała się patronka Wałbrzycha, Matka Boska Bolesna. Prędko pojawia się jego samozwańczy następca, nawołujący ostatnich sprawiedliwych, prawdziwych Polaków, do postawienia na wałbrzyskim rynku gigantycznej figury ku czci patronki, a także ekshumacji zwłok „męczeńsko ubiczowanego” Kołka. Absurdalny, frenetyczny opis sytuacji społecznej we współczesnym kontekście politycznym jasno odczytać można jako parabolę ideologicznej wojny o Smoleńsk, konfliktu o krzyż pod Pałacem Prezydenckim i kontrowersji wokół pomnika Jezusa w Świebodzinie. Ułańska fantazja tłumu, hojnie raczonego z lewej strony określeniami w rodzaju „ciemnogrodu” czy „katostanu”, doprowadza do kiczowato-gotycyzującej sceny kulminacyjnej, która wydaje się jedynie fabularyzacją mocnej tezy Agaty Bielik-Robson o społecznym popędzie śmierci, wygłoszonej po wydarzeniach związanych z katastrofą smoleńską. W tej zamkniętej, a wciąż fluktuującej zideologizowaną mową nienawiści przestrzeni miejskiej porusza się Alicja, szukając, a przynajmniej wpadając na tropy prowadzące do rozwiązania zagadki. Semantyka przestrzeni Wałbrzycha oscyluje wokół konwencjonalnych i oczywistych miejsc znaczących. Jednym z pierwszych z brzegu jest biblioteka, w której spotykają się ludzie piszący książki z historią regionu w tle i grafomański literat, wcielający się w fantazmatyczną rolę machoistycznego detektywa, kogoś na kształt Eberharda Mocka, którym nie ma szans zostać w rzeczywistości. Nietrudno się też dziwić, że właśnie w bibliotece Alicja wchodzi w posiadanie ważnych listów sprzed trzydziestu lat, które dzięki trosce dobrych „kociar” czekały na nią przechowane w książce – o zgrozo! – Mnich Matthew Gregory’ego Lewisa, ikony angielskiej powieści gotyckiej. Co gorsza jednak, dociekania bohaterki nabierają onirycznego charakteru rodem z patetycznego horroru. Takich mikroscen, które nie zbliżają do rozwiązania tajemnicy, a służyć mają chyba jedynie budowaniu wątpliwej estetycznie „atmosfery”, jest w powieści co najmniej kilka. Kiedy Alicja wybiera się na spacer w okolice miejsca zniknięcia jednego z poszukiwanych dzieci, domyślamy się, że musi trafić na jakiś „trop”. Jak musi, to musi. Tylko dlaczego tropem staje się mroczna dziewczynka, prowadząca wózek dla lalek, natchniona jak dziecko romantyczne, które coś wie, ale nie powie nic bez egzaltacji, rebusów i zagadek? Język opisu takich momentów oraz iście hollywoodzka logika narracji graniczą ze śmiesznością. Skala podejmowanych tematów jest ogromna, konstrukcja powieści misterna i kunsztowna, język narracji finezyjnie tradycyjny, choć momentami – tymi lepszymi momentami – trafnie przełamywany współczesnym wulgaryzmem czy potocyzmem. A jednak za dużo tego dobrego. Proste schematy fabularne sypią się z powieści jak choinka po Trzech Królach, a fabuła dopełniana jest najprostszym z możliwych sposobów – przydługimi, kwiecistymi narracyjnie opowieściami bohaterów, zawsze sprzedających swoje tajemnice w odpowiednim momencie, dokładając kolejne puzzle do rysującej się na horyzoncie układanki. Za dużo, za dużo naraz. Joanna Bator, intelektualistka (czego nie da się ukryć nawet za tradycyjną opowieścią) wybitna, opacznie zrozumiała zdanie Derridy, że w literaturze można „powiedzieć wszystko”. Ale nie w jednej powieści. ___ Joanna Bator Ciemno, prawie noc Wydawnictwo 2012 Liczba stron: 528
... zły dotyk boli przez całe życie ... -4- Status materialny rodziny nie był zły, nawet rzecz można by było, że prosperował na bardzo dobrym poziomie ale kwestia oszczędzania na wszystkim w pewnym momencie wymknęła się spod kontroli. Ograniczenia dotyczyły każdej strefy życia, nawet w kwestii jedzenia... bo jak rozumieć fakt, że zamiast dwóch plasterków sera na kanapce można tylko było jeden i to bardzo cienki sobie ukroić – podobnie sytuacja miała się co do innych form obkładu na chleb łącznie ze „smarowaniem”. Pory spożywania posiłków w domu były ściśle określone i trzeba było się ich kurczowo trzymać. Tak więc często szedłem spać głodny bo grożono mi niejednokrotnie, że moment otwierania lodówki równoznaczny będzie z ujebaniem rąk przy samej dupie. Słodycze najczęściej przewidziane były w weekend, w „bardzo” racjonalnych ilościach i to z perspektywy czasu bardzo mi się podoba ale już mniej, że samemu się nie przestrzega pewnych reguł żywieniowych. Zamykanie się w pokoju przed dziećmi i w ukryciu w ciągu tygodnia spożywanie nieznanej marki i ilości słodycze nie jest fair, bo jednak szelest rozwijanych papierków roznosi się po pomieszczeniach. Zacząłem pod „Jej” nieobecność podbierać słodkości tak by nie było to zauważalne. Po pewnym jednak czasie słodycze jak i inne produkty żywieniowe były pokątnie chowane przed domownikami bo przecież coś na „czarną godzinę” musiało być. Muszę się do czegoś przyznać by zaspokoić ciekawość zdarzało mi się grzebać w koszu na śmieci by choć wzrokowo zaspokoić swój niespożyty apetyt na łakocie. To samo robiłem łapiąc się na tym często, że wchodząc do sklepu wpatrywałem się dłuższą chwilę na regały z ciastkami, cukierkami, gumami, żelkami itd. Kurczowo nie trzymałbym się tego gdybym miał co miesiąc swoje jakieś „zaskórniaki” w formie kieszonkowego ale zawsze na moją prośbę zdawkowo odpowiadano, że o co zechcę to mogę zapytać, a moja prośba zostanie uwzględniona... (decyzją sądu najwyższego skazuję pana na dożywotnią banicję... ooo takie było rozstrzygnięcie mojej „wyuzdanej” prośby). Zawsze argumentowano to tym, że mam wszystko w domu i nic poza tym mi nie potrzeba. Sytuacja z goła rzeczy była bardziej skomplikowana i niezrozumiała bo jak można zabierać dziecku pieniądze, które dostało od dziadków argumentując to z kolei tym, że moje ubrania, buty, szkoła itd. kosztują. Pozostawało mi tylko pochodzić po kolegach i koleżankach na przerwach w szkole i jak to się zwykło mówić „sępić” by uszczknąć choć kawałek chipsa, paluszka, cukierka. Rówieśnicy śmiali się ze mnie a nawet rzucali we mnie resztą wydawaną w szkolnym sklepiku bym sobie uzbierał do kolejnej paczki ulubionych gum do żucia. Przyzwyczaiłem się do tego widoku i z czasem nie robiło to na mnie większego wrażenia a co zjedzone to moje. Niezależnie od tego na jaką godzinę szedłem do szkoły musiałem wraz z „Nią” wcześnie rano ok 6ej wstać, pościelić „Jej” łóżko, zaparzyć „Jej” herbatę, uszykować „Jej” śniadanie. Wszystko było robione pod „Jej” dyktando. Nie miałem czasu nawet na poranną toaletę. Chodziłem jak w letargu jakby ktoś mnie zaprogramował. Wychodziłem z domu niemalże tak jak wstałem. Przy każdej czynności trzęsły mi się ręce bo nie widziałem z której strony mogę oberwać od tak za „Jej” widzi mi się. Wiem, wiem... bardzo nadużywam słowa „Jej” ale inne słowo nie przychodzi mi na myśl. Rola „Ojca ” w wielu kwestiach była wykluczona ale to wyjaśnię w dalszym przewodzie mojej opowieści. Nie tylko temat jedzenia należał do kontrowersyjnych ale sama kwestia spożywania posiłków przy jednym stole dawała wiele do życzenia. Aby odreagować narastający wewnątrz niepokój nabawiłem się nawyku obgryzania paznokci czego w bardzo dużej mierze nie tolerowała „Ona”. Wyrobiłem w sobie mechanizm obronny by w jak najmniejszej mierze operować palcami obnażając swoją „nadwątloną” płytkę paznokcia. Kiedy uznała, że płytka paznokcia nie rośnie wystarczająco szybko to w perfidny sposób gryzła do krwi palce lub w bardziej wysublimowany sposób wykorzystując to iż siedzę z „Nią” przy wspólnym stole obok „Niej” kazała całą dłoń kłaść na blat stołu kuchennego i wbijała w nie widelec. Zawsze przy tego typu czynnościach towarzyszył „Jej” ten sam wyraz twarzy zimnej suki – tak jakby odczuwała przyjemność z tego, że może sprawić komuś przykrość, połechtać swoje nadwątlone, zbolałe z zepsucia ego. Wyrządzając komuś krzywdę nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia i nie czuła się też w obowiązku by daną krzywdę czymkolwiek zrekompensować. Wspólne spożywanie posiłków też miało jeden negatywny wydźwięk, a mianowicie wielokrotnie zdarzyło się, że napluto mi do talerza i co by się nie działo nigdy nie dokończyłem jedzenia bo tym samym jeszcze bardziej bym się upodlił. Powody jak zawsze były błahe bo... stuknąłem za bardzo sztućcem o talerz lub o zęby, bo...zdarzyło mi się mlasnąć, siorbnąć, zachłysnąć się. Wszystko robiła na jednym wdechu tak jakby sama siebie przekonywała co do słuszności podejmowanych przez siebie decyzji, nie zdając sobie nawet sprawy jak bardzo to upokarzające jest nie tylko dla mnie i dla „Niej” samej. W takich momentach nie wiecie jak bardzo chciałbym aby jedno ze sztućców rozerwało jej krtań... by choć na chwilę zamieniła się ze mną miejscami i poczuła to co ja czuję. Od zawsze zarzucano mi, że łagodnie rzecz ujmując niegustownie się ubieram ale i w tej kwestii nie miałem wiele do powiedzenia bo i ta sfera napiętnowana była sporym deficytem budżetowym. Ubierano mnie w second handach i na bazarach. Nie ubolewał bym nad tym gdybym nie musiał zgadzać się z każdym „Jej” wyborem. Jednym słowem mając naście lat wyglądałem i czułem jakbym połknął własnego dziadka i odziedziczył po nim nie tylko jego ubrania ale i styl ubierania się. Śmiano się ze mnie w szkole i poza nią, że noszę rzeczy po swoim „starszym bracie” choć go nie miałem. Ponoć nieszczęścia chodzą parami a właściwie stopami bo wiecznie musiałem podwijać palce bo noszone przeze mnie buty zawsze były o rozmiar za małe. Argument że stopa mi rośnie nie był wystarczającym argumentem przemawiający za tym by kupić kolejną parę butów bo obecna jest jeszcze niedostatecznie znoszona. Może to wydawać się dziwne ale dopiero teraz zauważam takie szczegóły, dlaczego... opuszki palców stóp mi się często odparzały, dlaczego... obcinałem tak krótko paznokcie... by zniwelować do minimum odczucie dyskomfortu w stopie. Im więcej piszę tym więcej szczegółów z mojego życia mi się przypomina i tym częściej zaczynam miewać koszmary. Budzę się wtedy spocony z dreszczami na całym ciele ale już nie płaczę choć krzyczę wewnętrznie. Przypomina mi się sytuacja, która choć wielokrotnie się przewijała w moim nader „ubogaconym” życiu ale ten pierwszy raz bywa bardzo stygmatyzujący. Wielokrotnie kazano mi wybrać pozycję, narzędzie tortur i częstotliwość zadawanych ciosów. Jak myślicie jak się wtedy czułem... jakby dokonywał samobiczowania z jednoczesnym skutkiem samookaleczenia się. Na tyle byli „Oni” w swojej wygodzie wyrafinowani, że i w tej sferze obarczali mnie odpowiedzialnością i ewentualnymi konsekwencjami. Zazwyczaj jednak podwajali ilość i częstotliwość zadawanych razów. Czekałem tylko gdy sam będę musiał wymierzać je sobie równocześnie patrząc przy tym „Im” głęboko w oczy. Na moje szczęście a na ich nieszczęście nie doczekali tego emocjonującego momentu bo nie dałem im szansy wykazać się i w tej materii. Zawsze ale nie dosłownie nadstawiałem drugi policzek bo inaczej nie umiałem bo nie pokazano mi że można inaczej. I naszedł taki dzień gdy dosłownie nadstawiłem drugi policzek a nawet i trzeci... Będąc na skraju załamania nerwowego kiedy uderzyła mnie z otartej dłoni w twarz, poprosiłem by uczyniła to jeszcze raz i bez skrępowania uderzyła po raz drugi... Na co ja ponowie zapytałem czy uczyni to po raz trzeci i ponownie bez zbędnej krępacji uczyniła co miła uczynić. Kolejne razy wyglądały podobnie i choć ból przybierał na sile bo biżuteria którą miała na palcach co raz to dotkliwiej odznaczała się na moich zwichrowanych policzkach, nie miało to większego znaczenia. Ustąpiła dopiero w momencie gdy zmęczenie w widoczny sposób dało się jej we znaki akcentując to lekką zadyszką. Miałem satysfakcję z tego, że po raz pierwszy to nie „Ona” a ja górowałem nad „Nią”. To był początek wielkich i spektakularnych zmian o których nie omieszkam wspomnieć w kolejnych rozdziałach mojej książki życia. CDN.
Mówimy o nim sekretny dotyk. Odciska palące piętno na całe życie. Zazwyczaj krzywdzą najbliżsi…Wykorzystanie seksualne dziecka to niezwykle ohydna forma przemocy. Wykorzystanie seksualne to nie tylko gwałt. Do tej formy przemocy należy uwodzenie przez Internet tzw. grooming. Osoba dorosła nie podaje faktycznego wieku i dąży do spotkania z dzieckiem. Wykorzystuje jego niewiedzę o prawdziwych danych i intencji osoby uwodzącej. Kolejną formą przemocy seksualnej jest dopuszczanie się innych czynności seksualnych takich jak dotykanie miejsc intymnych dziecka, rozbieranie, całowanie, zmuszanie do dotykania narządów płciowych, doprowadzenie osoby dorosłej do osiągnięcia satysfakcji seksualnej. Fotografowanie nagiego dziecka i rozpowszechnianie treści oraz zachęcanie do oglądania pornografii to przemoc seksualna, która podlega karze. Jak rozpoznać? Nie zawsze od razu można rozpoznać, że dziecko zostało skrzywdzone. Istnieje szereg objawów, które na to wskazują. Dziecko może przejawiać dziwne lub niestosowne dla swojego wieku zachowania, które nie występowały dotychczas. Przykładem może być nadmierne rozbudzenie, naśladowanie czynności seksualnych albo mówienie o seksie. Niektóre dzieci odmawiają przebierania się w obecności innych osób, opuszczają się w nauce, wagarują, stają się wycofane, nieobecne lub mają trudności w relacjach społecznych z rówieśnikami. Mogą wystąpić zaburzenia snu, moczenie nocne i silne lęki. W niektórych przypadkach dzieci popadają w stany depresyjne, sięgają po alkohol lub inne używki, uciekają z domu czy chwalą się pieniędzmi i prezentami. Kiedy podejrzewamy, że nasze dziecko mogło paść ofiarą wykorzystania należy sprawdzić wiarygodność objawów i potwierdzić lub wykluczyć ten fakt. Warto poddać dziecko diagnostyce psychologicznej oraz lekarskiej. Badanie lekarskie po kilku tygodniach czy miesiącach jest mało wiarygodne i w większości przypadków nie stwierdza wykorzystania seksualnego, bo nie ma śladów. Do objawów somatycznych zalicza się ciążę i choroby weneryczne oraz siniaki, ślady po ściskaniu, kąsaniu, otarcia na wewnętrznej części ud u dziewcząt, zapalenia cewki moczowej i sromu oraz przerwanie błony dziewiczej, urazy krocza lub odbytu, także obecność nasienia. Takie objawy stwierdza lekarz. I co dalej…? Każda krzywda, szczególnie drastyczna zostawia ślady, rany na całe życie. Dorastające dzieci, młodzież, a później już dorośli ludzie muszą z tym żyć. Niektórym udaje się zapomnieć. Wykorzystanie seksualne może mieć pewne konsekwencje. Osoby te są bardziej narażone na depresję i niską samoocenę, uzależnienia, erotomanię lub zaburzenia psychotyczne. Mogą próbować dokonać samobójstwa albo również wykorzystywać dzieci. Oczywiście to nie musi wcale wystąpić. Obecnie terapia psychologiczna i pomoc niesiona dzieciom i rodzinom jest bardzo skuteczna. Jeżeli zauważymy zmiany w zachowaniu dziecka lub somatyczne objawy, które mogą niepokoić, starajmy się z nim porozmawiać. Rodzic wie, kiedy dziecko jest skrępowane lub czegoś się boi. Najważniejsza jest obserwacja i rozmowa z dzieckiem. Oczywiście rozmowa wymaga taktu. Można poprosić kogoś zaufanego o rozmowę z dzieckiem- psychologa lub pedagoga, a może kogoś z rodziny, kto ma z nim dobry kontakt. Warto też obserwować twórczość dziecka, jego rysunki, szczególnie w przypadku dziecka małego. Przestrzegam przed pochopnym wyciąganiem wniosków i rzucaniem choćby cienia oskarżeń na jakąkolwiek osobę. Jeśli córka dostała kilka jedynek i ostatnio gorzej się uczy i źle sypia, nie oznacza to wykorzystania. Może zakochała się w koledze z ławki lub do późna ogląda telewizję. Zdarzyło się, że syn wrócił późno i czuć było alkohol? Być może spróbował. Porozmawiajcie z nim o tym. Jeśli maluch zaczyna moczyć się w nocy może oznacza, że czegoś się przestraszył, usłyszał albo wystąpiło zapalenie cewki moczowej czy pęcherza. Jak widać nie wszystkie objawy wykorzystania seksualnego są nimi. Nie oznacza to uśpienia czujności rodzicielskiej. Jak ustrzec dziecko? Dorośli mają strzec dzieci, zapewniać bezpieczeństwo na każdej płaszczyźnie życia. Dotyczy to wszystkich dzieci, nawet nastolatków. Warto uczulać ich na złe intencje złych ludzi. Osoby o skłonnościach pedofilnych są przebiegłe, działają podstępnie. Zazwyczaj próbują się z dzieckiem zaprzyjaźnić, adorują go, uwodzą, przynoszą prezenty. Próbują nawiązać z dzieckiem dobrą więź emocjonalną. Kiedy pseudo przyjaźń mają zagwarantowaną wciągają dziecko w jego sekret. Tłumaczą mu, że to co robią jest normalne i każdy tak robi, i nie ma co opowiadać, lub odwrotnie . Straszą dziecko, że jeśli powie, to będzie winne i potępione przez wszystkich, i nikt go nie zrozumie jak tylko on, sprawca jego cierpienia. Takie informacje dziecko powinno posiadać. Nie myślę tu o czterolatkach, które mają szastać słownictwem. Przekażcie wiedzę dzieciom w sposób dostosowany do ich możliwości rozwojowych za pomocą wybranych słów. Potrzebny będzie tylko talent wychowawczy i cierpliwość, aby co jakiś czas z dzieckiem porozmawiać lub wysłać komunikat w zabawie. Każdy rodzić kocha swoje dziecko, dlatego każdy posiada talent i kreatywność. Wystarczy go uruchomić. Chrońcie dzieci.
Mam na imię Tamara, mam 29 lat. Boję się mężczyzn z obgryzionymi do połowy paznokciami. Takie miał mój kuzyn. Podduszał mnie dłońmi, kiedy gwałcił. Pierwszy raz zrobił to, gdy miałam 11 lat. Śnię o tym niemal co noc. Dlatego boję się nie wie, kiedy się za-częło...Mama przygarnęłamojego kuzyna... jegomama umarła... (…)Miałam 10 tam, gdzienie powinien...a ja tylko płakałam...Pierwszy raz przyszedł do mojego łóżka, gdy miałam 10 lat. Obejrzał wtedy film z dorosłymi o ludziach, którzy umierają na raka. Tak zmarła jego mama, moja ukochana ciocia. Wtedy wieczorem powiedział, że boi się spać sam. Pozwolili mu położyć się do mnie. Miałam 10 lat, a on 15. Kiedy wszyscy usnęli, zaczął mnie dotykać. Zesztywniałam. Nie wiedziałam, co mi robi, co się dzieje. Wtedy tylko mnie zaczął we mnie wkładać różne rzeczy. Trzonek latarki, kredki, palce. Przychodził prawie co noc. Nauczył się chodzić na palcach po deskach podłogi, które nie skrzypiały. Kiedy próbowałam się wyrywać, straszył domem dziecka albo ojcem. Taty bałam się wtedy bardziej niż jego. Kiedy byłam dzieckiem, nim rodzice się rozwiedli, tata strasznie mnie bił i krzyczał. Wydawało mi się, że najgorsze, co może mi się zdarzyć, to do niego wrócić. Więc milczałam. A mój kuzyn pozwalał sobie na coraz więcej. Kiedyś była u nas babcia. Przy niej wsadził rękę pod kołdrę, którą się okryłam i dotykał. Uciszył mnie gestem. Potwornie się go piękny dzień… (…)oparta o łóżko rodziców...od tyłu… zatkał mi usta...(…)miałam 11 lat...Był środek tygodnia, ciepły, słoneczny dzień. Nie poszłam wtedy do szkoły, bo mama z młodszym bratem pojechała do lekarza. Pilnowałam dwóch pozostałych braciszków. W którymś momencie mój kuzyn zamknął ich dwa pokoje dalej. Pamiętam, że był w krótkich spodenkach i bawełnianej koszulce. Wysoki i potężny, wypełniał całe drzwi, kiedy też, że moi bracia strasznie płakali. Krzyczeli, żebym ich nie zostawiała. Słyszałam to, kiedy popchnął mnie na łóżko rodziców. Kazał się rozebrać, zatkał usta, chwycił dłonią za szyję i poddusił tak, że zrobiło mi się słabo. Rozszerzył moje nogi i zgwałcił. Miałam dreszcze - z bólu, strachu i upokorzenia. Krwawiłam, ale on kazał mi klęczeć. Nagiej, przerażonej, poranionej. Sam usiadł w fotelu i oglądał telewizję. Błagałam, żeby pozwolił mi pójść. To trwało chyba z godzinę. Potem kazał wyszorować krew z podłogi i łóżka, żeby mama się nie dowiedziała. Groził, że jeśli pisnę słówko, to zgłosi nas do opieki socjalnej i ta odda mnie i moich braci do domów dziecka. Albo pójdę do ojca. Nie powiedziałam nic. Kiedy wróciła mama, dostałam lanie drewnianą deską kuchenną, bo bracia powiedzieli, że ich mogłam siedzieć... niemogłam mogłam spać... prawienie jadłam...bałam się...Po tym pierwszym razie miałam dwa tygodnie spokoju. Myślałam, że już więcej tego nie zrobi. Ale zrobił. Nie raz. Najpierw przychodził raz w tygodniu, potem nawet co dwa, trzy dni. W nocy albo kiedy mamy i ojczyma nie było. Zawsze było tak samo - jedną ręką zatykał mi usta i dusił tak, że traciłam oddech i robiło mi się ciemno, a drugą ściągał mnie za nogi na brzeg łóżka. Nie umiałam krzyczeć. Kiedy próbowałam się wyrywać, zaciskać nogi, bił. Kiedy płakałam, był jeszcze brutalniejszy. Na całe lata nauczyłam się nie płakać. Ciągle straszył. Kiedyś, gdy nikogo nie było w domu, przystawił mi nóż kuchenny do gardła i powiedział, że moje życie zależy od niego. Powtarzał, że sama tego chcę, że jestem małą dziwką, której można używać. Szybko mu pokoju, w którym spałam, nocował mój młodszy brat. Miał wtedy 6 czy 7 lat. Poprosiłam rodziców, żeby go zabrali, bo chcę mieć spokój. Tak naprawdę bałam się, że może słyszeć albo widzieć, co robi mi kuzyn. Chciałam go chronić. Nie wiem, czy mi się udało - widziałam nieraz, jak mój kuzyn i jemu szeptał coś do ucha. Widziałam, jak brat ucieka do pokoju, zamyka się i godzinami stamtąd nie wychodzi. Myślę, że mój kuzyn wykorzystał i jego. Dziś brat mówi, że nie pamięta tamtych czasów. Niczego. Nie chce do nich się słyszeć każdy szelest. Zasypiać, kiedy wszyscy usną i spać czujnie. Nigdy nie wiedziałam, kiedy przyjdzie znowu. Gdy wychodził z mojego łóżka szłam się kąpać. Musiałam go z siebie zmyć. Potem wiele lat nie umiałam się umyć bez poczucia obrzydzenia do siebie. Często podczas kąpieli wymiotowałam. Czułam się brudna. Na noc zakładałam dwie pidżamy i koszulę - myślałam, ja mała dziewczynka, że będzie mu trudniej. Że to go zniechęci. Nie razy to zrobił - nigdy nie liczyłam. Często zostawiał po sobie siniaki, ślady rąk. Udawałam, że ich nie ma. Nikt poza mną ich nie widział. Tego też nikt nie kuzyn zgwałcił mnie kiedyś w noc przed Wigilią Bożego Narodzenia. Następnego dnia siadaliśmy razem do stołu. Nie chciałam łamać się z nim opłatkiem. Mama krzyczała, że jestem niewdzięczna, że zepsułam święta, nie mam mamie...wezwała go na rozmowę...wyparł się...mama uwierzyła jemu...Mój kuzyn był wtedy w wojsku, miałam 14 lat. Gdy się dowiedziałam, że ma przyjechać na przepustkę, wpadłam w panikę. Płakałam kilka dni. Wreszcie postanowiłam porozmawiać z mamą. Poprosiłam ją do swojego pokoju. Siedziała na tapczanie z kolorową narzutą, kiedy jej mówiłam, co ze mną robił. Mówiłam, że się boję, że nie chcę, by przyjeżdżał. Nie uwierzyła. Napisała do niego list, wezwała go na rozmowę i zapytała, czy to prawda. On odpowiedział, że nie. Uwierzyła jemu. Wtedy straciłam wiarę, że coś się może że jak będęstrasznie chuda...nie będzie mnie chciał...zachorowałam naanoreksję... (…)dla niego nie miałoznaczenia (…)Kiedy się bałam, zawsze mało jadłam. Ale jakiś czas po rozmowie z mamą pomyślałam, że jeśli przestanę jeść w ogóle i będę bardzo chuda, to on nie będzie mnie chciał. Że poczuje obrzydzenie i zostawi mnie w spokoju. Chudłam szybko i bardzo. Miałam 15 lat i przy 170 cm wzrostu ważyłam 38 kg. Ale mój kuzyn nie zostawił mnie w spokoju. Przychodził w nocy i gwałcił dalej. A mama krzyczała, że "za dużo mam w dupie" - że jestem rozpieszczoną, niegrzeczną dziewczyną. Że nie jem i ludzie wytykają ją na ulicy. Mówią, że mnie głodzi, a to dzieci w Afryce nie mają co jeść. Mawiała też często: tyle dla was zrobiłam, tak się poświęcałam, a wy jesteście tacy niewdzięczni. Kiedy się przekonałam, że głodzenie nie pomaga, zaczęłam jeść na siłę. I wymiotować. Z anoreksji popadłam w bulimię. Trafiłam do lekarza, a ten wysłał mnie do w szpitalu,że kuzyn mi robikrzywdę... (…)pani doktor przerwała...nie pozwoliła nawetskończyć...powiedziała, żebym nieopowiadała historiiwyssanych z palca...Byłam tam dwa tygodnie. Było cudownie, bo nie było mojego kuzyna. Przesypiałam noce, czułam się swobodnie. Chciałam tam zostać jak najdłużej. Najpierw skłamałam, że nie wiem, skąd mam sińce na całym ciele, które zauważyła pielęgniarka, ale potem poszłam do pani doktor. Chciałam jej wszystko opowiedzieć. Wydawała się ciepła, mądra i rozumiejąca. Konkretna. Wyglądała na taką, która wysłucha i pomoże. Nie pomogła. Kiedy jej powiedziałam, że nie chcę wracać do domu, bo kuzyn mnie dotyka, wkłada we mnie różne rzeczy i gwałci, zadzwoniła do mamy. Powiedziała, że fantazjuję, opowiadam historie wyssane z palca i żebyśmy to sobie załatwili w dnia mama zabrała mnie ze szpitala. W domu zbiła drewnianą deską kuchenną. Tą samą, którą biła po pierwszym gwałcie. Znalazłam w książce telefonicznej adres pani doktor. Napisałam do niej list: że jest mi przykro i że była moją ostatnią deską sięz został...Mama pozwoliła mu być...wiedziałam już, że nikt minie pomoże...Próbowałam się zabić dwa razy. Raz w parku za moją starą szkołą. To było już po tym, jak w wieku 18 lat wyprowadziłam się z domu. Nawet wtedy mój kuzyn nie dał mi spokoju. Nachodził mnie co jakiś czas, przestępował drogę - gdziekolwiek się wyprowadziłam. Stawał przede mną i pytał, czy chcę jeszcze. Albo czy pamiętam, jak było dnia wieczorem spotkałam go po pracy. Rozpiął rozporek, ściągnął spodnie i zapytał, czy mu obciągnę. Zemdlałam. Postanowiłam z tym skończyć. Poszłam do parku, próbowałam się powiesić, ale urwała się lina. Byłam na siebie wściekła, że nawet zabić się nie potrafię. Trafiłam na raz był w szpitalu. Pani psycholog postanowiła mnie leczyć metodą Hellingera. Kazała mi powtarzać: "mamo, robiłam to z chęcią dla Ciebie". A potem: "Zakładając sprawę w sądzie, stawiam się na równi z oprawcą". Bo założyłam wtedy sprawę, poszłam do prokuratury i opowiedziałam wszystko. Ale to zdanie - było o jedno za dużo. Wyczekałam w łazience aż wszyscy usną i próbowałam powiesić się na framudze drzwi. Jedna z pacjentek przyszła do toalety. Odratowali nie wie, kiedy to sięskończy...Czuję się brudna...oblepiona nim...czuję się jak dziwka...jak ostatnia szmata...mała kurewka…czuję go wszędzie...Na terapię trafiłam w 2005 roku dzięki pani psycholog, która wyłapała mnie na internetowej grupie wsparcia Fundacji Umówiła mnie z terapeutką. Przez pierwsze tygodnie przychodziłam do niej i tylko płakałam. Nie umiałam mówić. Potem zaczęłam pisać o swoich wspomnieniach na kartkach. Odpowiadać na pytania: kto mi robił krzywdę, jaką, od kiedy, jak długo, jak często. W 2008 roku zdecydowałam się złożyć sprawę do sądu. Terapeutki pomogły mi pójść do prokuratury, skontaktowały z prawnikiem. Najpierw było trzy godziny przesłuchań u prokuratora, potem osiem rozpraw. Było i kilka takich, które się nie odbyły, bo mój kuzyn się nie stawiał. Przed każdą wymiotowałam, prawie na każdej mdlałam. Ze strachu i stresu. Na co drugą wzywali do mnie pogotowie. Musiałam zeznawać przy moim kuzynie, bo pani sędzia nie zgodziła się, żeby go nie było. Powiedziała, że on też ma prawo do reakcji, choć czytałam w karcie praw ofiary, że takie przesłuchanie mogłoby się odbyć bez sprawcy. Spotykałam się z nim na sądowym korytarzu, choć według prawa nie musiałam. Pani sędzina pozwoliła mi tylko zeznawać w obecności pani psycholog. Ale już nie znajomej, tylko sądowej. Dobrze, że była. Sama pewnie bym się wycofała. Nie dałabym psycholog przez całe przesłuchanie w sądzie trzymała mnie za rękę. Potem miała sine palce, bo mocno ją ściskałam. Stanęła obok mnie - tak, żebym nie widziała mojego kuzyna. Powiedziała, że tak będzie mi łatwiej mówić. Było, ale tylko biegli, terapeuci, do których trafiłam. Pani doktor, którą kilka lat wcześniej spotkałam w szpitalu i mi nie pomogła, na rozprawie powiedziała, że nie pamięta takiej pacjentki. Pewnie gdyby pamiętała, straciłaby prawo wykonywania zawodu. Pamiętała za to moja mama. Najpierw, gdy dostała wezwanie na przesłuchania, zadzwoniła do mnie i krzyczała, że zamiast zapomnieć, ciągam ją po sądach i robię wstyd. Ale potem mówiła. Że widziała, jak piorę zakrwawione majtki i pościel, że nie wie, czemu nie pytała i nie reagowała, że faktycznie lekarka powiedziała jej o mojej prawie trzyletniawalka dobiegła końca…I choć po drodzewątpiłam… w to, żewytrzymam… to jednakwytrzymałam…23 września 2010 r. w Sądzie Rejonowym w Strzelcach Opolskich sąd skazał mojego kuzyna na 2 lata i 10 miesięcy więzienia. Dostał wyrok za gwałty i inne czynności seksualne. Za wkładanie we mnie trzonka od latarki i kredek. Po ogłoszeniu wyroku czułam ogromne zmęczenie i ulgę. Wiedziałam, że będzie dni przed rozprawą odwoławczą dowiedziałam się, że mój kuzyn zmarł w szpitalu w wyniku obrażeń, które odniósł w ulicznej bójce. Poczułam ulgę, ale i winę. Pomyślałam, że to przeze mnie. Powiedziałem to terapeutce. Odpowiedziała: "Jeśli czujesz się winna, to go przeproś za wszystko". Poczułam złość. Nigdy go nie przeproszę - poczucie winy prysnęło jak bańka wracałamz pracy...obok stał jakiś zupełnienieznajomy mi chłopak...miał takie same dłoniejak on...tak samo obgryzionepaznokcie... (...)bałam się jak wtedy...gdy nikt nie wiedziałkiedy to się zaczęło...Wciąż boję się ciemności, bo wtedy śni mi się pierwszy gwałt. Marzę, by kiedyś przespać noc bez leków nasennych. Boję się mężczyzn z paznokciami obgryzionymi do połowy, takimi, jak miał mój kuzyn. Kiedy widzę podobne, wpadam w panikę, szerzej otwieram oczy i mówię sobie, że to nie on. Ale zaczynam już lubić sukienki. I marzę o dziecku. Mój mąż był pierwszą osobą, która mi uwierzyła. Pomógł w terapii, wspierał podczas procesu, woził do lekarzy, jeździł na konsultacje do mojej psycholog. Zawsze był cierpliwy i wyrozumiały. Nie zmuszał do dotyku, nie naciskał. Dużo czasu spędzam w internecie, wyszukując ludzi podobnych do mnie. Nie chcę, by jak ja, przez lata byli sami. Obserwuję ludzi wokół i często wyłapuję takich, którym dzieje się krzywda. Których ktoś gwałci i wykorzystuje jak mnie. Jest ich wielu. Mówię o tym, bo chciałabym, żeby to, co przeżyłam, nie poszło na marne. Żeby ludzie tacy jak ja wiedzieli, że można nie być ofiarą przez całe życie. Że można o siebie zadbać, że można o sobie decydować. Chciałabym napisać o tym książkę do wszystkich, którzy nie chcą być e-wydanie »
zły dotyk boli przez całe życie